sobota, 23 stycznia 2010

Polacy przyjechali, Polacy muszą wypić!


Polacy przyjechali, Polacy muszą wypić.
I nie byle co… Żadne tam Dżony-Łokery czy insze łyski. O nie… Gorzką żołądkową. Te wszystkie drogie, ekskluzywne, światowe alkohole nie podchodzą pod bigosik, golonki i nóżki w galarecie. No bo jak już jeść, to też po polskiemu. A co!

Więc siedzą, piją, fajki palą (albo też i skręta), zakąszają do tego, Twardowski na księżycu skręca się z zazdrości. Też by chciał, ale nijak transporciku do rodzimego kraju znaleźć nie może. Kazał mu kto na księżyc aż emigrować?
A impreza w toku. Dopiero po kilku pięćdziesiątkach, więc i rozmowa do gatunku konwersacji jeszcze należy. Ale za to nikomu już się łapa nie trzęsie, więc żadnych kolejek spijać ze stołu nie ma potrzeby. Za to lane z górką, „Tylko się Lechu nie rechocz jak będziesz podnosił, bo rozlejesz.” – upomina męża Wiolka, a Lechu „He, He” – rechocze i pociekło mu do rękawa. Ogólną wesołość wzbudziła gorzka kapiąca z koszuli lechowej w okolicach łokcia, łapska latać zaczynają, pobudzone aktywnością przepony. Do tego dziwnym trafem, żołądkowa, choć do żołądka i z nazwy, i z przeznaczenia kierowana być powinna, uderza do głowy.
Robi się weselej, z każdym łykiem. Andrzejek śpiewa pieśni biesiadne, usiłując przekrzyczeć wyjącą wieżę, Gabryś z drugiej strony stoła wtóruje mu nieśmiało. Wiolka z Lechem rozpoczynają tańce na dywanie. Rury nie ma, więc jest nadzieja, że Wiolka giąć się nie zacznie. Kolejna para dołącza do tańczących, wymiana partnerek, te jakby nie zauważając zmiany, nie protestują przeciwko dłoniom błądzącym poniżej pleców. Albo może nie protestując przeciwko zmianie partnerów, nie zauważają tych błądzących dłoni…
Impreza się rozkręca z impetem lokomotywy idącej pełną parą i to z górki, sąsiedzi nieśmiało wyrażają swe niezadowolenie z basów rytmicznymi uderzeniami w sufit/ścianę/podłogę (niepotrzebne skreślić). Humory szampańskie, choć to nie słodkie musujące się leje, a gorzka. Wraz z wyjściem zakąsek na ciepło procenty ulegają szybszemu wchłanianiu, następuje apogeum konwersacji, nikt już nikogo nie rozumie, wszyscy się śmieją. Gabryś szeleszcząc i czkając opowiada coś, popierając się żywą gestykulacją, Andrzejek ratuje pół butelki żołądkowej przed upadkiem na podłogę. Pan domu w skupieniu przelewa wódkę przez brzegi kieliszków, obrus mokry niczym na statkach w czasie sztormu. Prawdę mówiąc, zachowanie pionu u bawiących się Polaków podobne, jak pasażerów na tonącym Titanicu.
Ktoś się potyka, ktoś się przechyla, ktoś się przewraca. Ale Polak w stanie półpłynnym niczym Turbodynomen albo inszy Superhiro, niezniszczalny jest. Może jakby stołeczek wypił, to nadal miałby cztery nogi po nagłym spotkaniu pierwszego stopnia z wypadającym z piruetu Lechem.
Dzwonek do drzwi, wolum w dół, pan domu trzymając się ściany otwiera drzwi. „Aleszsz… Oszywiśśśśsie, panie władzo… Jusz sicho jessst… Pszecieszszśss pan władza sssam słyyyszszszy sze sicho…” Pan władza z przyzwyczajenia muska daszek czapki czubkami palców, spogląda z głodem w oczach na stół obficie zalany, z lekkim westchnięciem wykonuje w tył zwrot i oddala się wraz z towarzyszem. Drzwi zamknięte, wizyta władz humory popsuła, naprawić je trzeba, wypić trochę, muzykę podkręcić, Wiolkę zamacać…
Po kilku minutach już nikt nie pamięta, że cicho być miało, że sąsiedzi podkur… zdenerwowani. Toż jutro sobota, dzień wolny, to i pospać i pobzykać można, o ile żona w humorze będzie, czego się czepiają, nietoperze pier… Eeee…
A wracając do tematu, Wiolka przysypia na czyimś ramieniu w rytm tanga-przytulanga. Lechu przytulony do zmasakrowanego stołeczka chrapie radośnie, kogoś ubyło i teraz drze się pod balkonem, że butów zapomniał, ktoś chce do domu, ale nie wie jak, Andrzejek stwierdza że śpi tutaj, żona Andrzejka ciągnie go do drzwi, „bo taksówka czeka”, pan domu walnął się na niepościelone, panią domu bierze otrzeźwienie nagłe acz bolesne i szlag ją trafia, i apopleksja, zapija więc smutki i obok pana domu, na niepościelone…

Specjalna dedykacja dla grupy „Wódko Pozwól Żyć”, za Dębcem:
Wódko, wódko, uszczęśliwiasz mnie na krótko;
Krótko, krótko, dajesz pożyć moim smutkom.

Słoneczne abstynenckie pozdrowienia od Sol

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz